Maciek jest niezrównany w żeglowaniu po internecie. Ledwo co napisała do nas Gabriela z Niemiec, dawna mieszkanka Bytomia że poszukuje legendy o perłach Jackowych a on już je znalazł w zbiorach z 1890 roku. Czy był wtedy internet?!. Dziękuję Maćku.

Czytajcie poniżej. (49)

Legenda o perłach i świętym Jacku-patronie Rozbarku, dzisiejszego Bytomia

Spustoszenie w dwunastym stuleciu od Narodzenia Chrystusa Pana przyszło stąd, skąd zawsze przychodzi na świat - z ludzkiej niezgody. Ludzie zaczęli się ze sobą kłócić, dopuścili zawiść i nienawiść do serc swoich i zaczęli walczyć ze sobą orężem, całymi gromadami. Z początku to im o to chodziło, jak lepiej Pana Boga chwalić, bo zapomnieli o tej starej prawdzie, że ten najlepiej Pana Boga chwali, kto Jego przykładem przykazania pełni, pracuje i bliźnich wszystkich kocha, nikomu nigdy na świecie, ani mniejszemu, ani większemu źle nie życząc.

 

 

Otóż, gdy tylko ludzie o tej prawdzie zapomnieli, to zaraz tak im się w głowach pomieszało, że niezadługo naprawdę już nic nie wiedzieli sami, o co się biją i kłócą, bo każdy chciał czego innego. Lud dobrobytem i bogactwami, które mu w obfite pokłady zaopatrzona ziemia w okolicach Bytomia i Tarnowskich Gór dostarczała, zepsuty, tak się stał chciwym, że nic już dla niego nie było świętego. Doszło do takich okropności, że grzechy popełniano jawnie w kościołach, nawet u stóp ołtarzy. Nie szanowano kapłanów bożych, odciągano ich od ołtarzy, topiono w stawach i mordowano.

 

A chociaż pomiędzy złymi i burzycielami byli i dobrzy ludzie, którzy stawali w obronie uciśnionych i prześladowanych kapłanów i chociaż obywatele przedmieścia Bytomia, Rozbarkiem zwanego, ze świątobliwym Ojcem Jackiem pośpieszyli na ich obronę - straszna i niesłychana zbrodnia spełniona jednak została.

 

Wtedy, pełen oburzenia, świątobliwy ks. Jacek stanął na wzgórzu i wołał do nieba o pomstę na zuchwalców, którzy podnieśli ręce na pomazańców Bożych. Na miejscu groźnej zbrodni zapanowała głucha cichość i niby błyskawicą piorunów wskroś dotknięte umysły rozburzone, uspokoiły się.

 

Gdy świątobliwy Ojciec Jacek mowę swoją rozpoczął, w powietrzu przelatywały gromady srok, które okropny wrzask czyniąc w mowie mu przeszkadzały. Wtedy zawołał uroczyście na nie:

 

- Uciekajcie na zawsze z tej okolicy! - W oka mgnieniu, podług podania, ludu uleciały stamtąd sroki i od dnia tego około Bytomia już się żadna widzieć nie daje. Obrócił się potem mąż święty do ludu drżącego i mówił:

 

- Słuchajcież i uważajcie co wam oznajmię: kruszce srebrne oddaliły serca wasze od Boga i otworzyły się marnemu mamonowi, jesteście bogaci lecz panowania chciwi, staliście się okrutnikami. Dlatego też obecnie błogosławieństwo to zniknie i dopiero się zaś po niejakim czasie pokaże, kiedy pokolenia wasze wygasną! Zaprawdę, chociażby się po stuleciach zdrój błogosławieństwa górniczego zasię otworzyć miał, nigdy już mury miasta waszego klątwą nabrzmiałego srebra nie zobaczą! Potomkowie wasi znajdą w dobywaniu i zysku mniej wartości mających kruszców w nagrodę za to, co się straciło, wierzcie jednak słowom prorokującym: nigdy im się nie zdarzy, żeby owoców swej pracy bez uszczerbku używali, będą je musieli dzielić z obcymi przychodniami, a będzie to skutkiem klątwy, którą okrucieństwo dzisiejsze na głowy wasze wciągnęło. Odbierzcie tę karę, którą Bóg Wszechmogący na was i dzieci wasze dopuścił! Nawróćcie się i czyńcie pokutę. Nauczcie się pogardzać dobrami dla zbawieni dusz waszych nieśmiertelnych, abyście przy sądzie ostatecznym przez pokutę oczyszczeni przed tronem Boga sprawiedliwego stanąć mogli, a Bóg się nad wami zmiłował.

 

Za każdym słowem podnosił się głos czcigodnego kapłana i wzruszał serca zbrodniarzy głęboko rozczulonych. Gdy mowę swoją zakończył, widzieli, jak twarz jego jaśniała i zdawało się im jakoby anioła przed sobą mieli. Wszystkie następne skutki tej zgrozy przedstawiały się każdemu żywo przed oczy. Ani słowo, ani żaden głos nie wykradał się z piersi ściśnionych, owszem z głową pochyloną i wzrokiem ku ziemi spuszczonym kwapili się, nieszczęsną dolę przeczuwając do domów swoich. Święty Jacek nawiedzał jeszcze ostatni raz celę swoją nad bystrym zdrojem. Niezadługo widziano go nad nim za biedne miasto gorąco się modlącego. Tu rozerwał mu się sznurek różańca jego, a paciorki rozleciały się po piasku czerwonym i mieszały się z woda sączącą tak, że ich nie można było pozbierać.

 

- Rośnijcież! - rzekł mąż święty - aże z czasem zdrój ten sączyć przestanie. ( Na miejscu tym, nazwanym zdrojem świętego Jacka do dziś dnia znajdują w piasku kamyczki mające wielkość ziarnka grochu, postać zaś kamienia młyńskiego - z których to kamyczków robią piękne bardzo Różańce).

 

Po tych słowach powstał i już nie był nigdy widziany w okolicy, która tak srogi gniew Boży na siebie ściągnęła. Poszedł on w dalekie kraje, nauczał nad Czarnym Morzem i aż do granic chińskich opowiadał Ewangelią. Na koniec powrócił do Krakowa, gdzie życie swoje świątobliwie zakończył. Z że życie jego pełne było cudów, więc też wkrótce w poczet świętych policzony został.

 

Gdy święty Jacek bawił w Kijowie, gdzie zbudował wspaniałą świątynię na cześć Matki Boskiej - pewnego razu w czasie Mszy świętej oznajmują mu, że Tatarzy, straszliwe wrogi imienia chrześcijańskiego, wpadli do kraju, a z mordem i pożogą zbliżają się do klasztoru.

 

Sługa Boży dokończył spokojnie święte Ofiary, mniej się jednak bojąc zniszczenia miasta i klasztoru, niżeli zniewagi Ciała Chrystusowego zamyśla o ucieczce, bierze więc w ręce Przenajświętszy Sakrament, a wychodząc z kościoła spojrzał miłosiernie na alabastrowy posąg Matki Boskiej, która żaląc się, rzecze do niego:

- Jacku, Syna zabierasz, a Matkę zostawiasz!

- Królowo Niebieska - odpowie święty - widzisz, że nie mógłbym unieść Twego posągu, za ciężki on jest! (ważył bowiem, jak mówią, około 800 funtów).

 

- Spróbuj tylko - odrzekła Marya - Syn mój ułatwi ci.

 

Wzruszony tymi słowy, w prawem ręku trzymając Pana Jezusa, lewą bierze statuę Maryi, która mu się zdaje lekką jak kwiatek i otoczony pośrodek najezdniczych tłumów, które na widok takiego zastępu iście anielskiego, niewidzialną mocą roztrącone, dają wolne przejście.

 

W tak uroczystej procesyi, święty Jacek zwracając swe kroki do Krakowa, przychodzi na brzeg rzeki, a nie znajdując czółna do przeprawy, bystre wody Dniepru żegna Przenajświętszym Sakramentem i śmiało je przechodzi, nie zmoczywszy nawet sandałów. bracia jego bardzo zdziwieni, widząc ponawiający się cud świętego Piotra, chodzącego po wodzie, z ufnością udają się za nim i również jak on suchą noga przechodzą szeroką rzekę.

 

Ale oto cud jeszcze dziwniejszy, przytoczony w kanonizacyjnej bulli świętego - oto na wodach Dniepru przez długi czas widziane były ślady świętego Jacka. Historyk, który to pisze twierdzi, że za jego czasów wszyscy oglądali na rzece, od jednego brzegu do drugiego, jakby ścieżkę ubitą ludzkimi stopami. (...)

 

Jacek święty przybywszy z Krakowa, złożył Przenajświętszy Sakrament w wielkim ołtarzu swojego kościoła, a na bocznym umieścił figurkę Niepokalanej Najświętszej Dziewicy, która zaraz wróciła do naturalnej ciężkości i rychło zasłynęła licznymi cudami.

 

Święty Jacek doznał szczególnie w godzinie śmierci czułej opieki Maryi. Błogosławiona Bronisława, siostra jego, modląc się pewnego dnia na górze, ujrzała w powietrzu, w wielkiej jasności, Królową Niebieską unoszącą duszę Jacka do nieba. Z tego się dowiedziała pobożna zakonnica, że brat jej opuścił ziemię wygnania. Miejsce tego zjawiska zowią dotąd w Krakowie Górą św. Bronisławy.

 

Nadto rzecz godna uwagi, że Pan Bóg dał Świętym polskim szczególniejszą łaskę wskrzeszania umarłych. O samym św. Jacku jest jest podanie, że pięćdziesięciu ośmiu zmarłych do życia przywołał. Malowidła i obrazy uwieczniły pamięć cudów św. Jacka, przedstawiają go one trzymającego w jednym ręku Przenajświętszy Sakrament, w drugiej statuę Najświętszej Maryi, którą z łatwością unosi, mimo jej ogromnego ciężaru.

 

Po odejściu Ojca Jacka z okolicy Bytomia bojaźń przed gniewem Boskim wisiała nad głowami nieszczęśliwych mieszkańców jakoby ciężka chmura nawałnicą napełniona. Niestety! Wkrótce też nędze wszelaki przyszły na te okolice.

 

Klątwa przez papieża rzucona, jak błyskawica ciężko wszystkich raziła. Kościoły były pozamykane i na próżno wzdychali mieszczanie, dzieci ich wnuki, o posiłek chrześcijański.

 

Ledwo że kilka tygodni po owym nieszczęsnym dniu mordów upłynęło, otworzyły się wody podziemne w kopalniach. Daremne były wszelkie prace, aby zatrzymać zalewy. pożar okropny spustoszył w tym jeszcze roku Bytom. Wszystkie żywioły zjednoczyły się niby ku temu, aby nieszczęście uzupełniły. Ludzie dopiero odetchnęli trochę, gdy za przyczyną opata klasztoru św. Wincentego we Wrocławiu, ojciec święty zniósł nareszcie po siedemdziesięciu latach nędzy i smutku klątwę kościelną.

[Czerniejewski S.: Historya Bytomia i Piekar, Bytom 1890, s. 6-14]