Awentyn,  Święte Wzgórze Polaków.

Przyjechałem tu jeszcze z Karolem Wojtyłą i zostałem, tak minęło 35 lat – powiedział na początku naszego spotkania brat Jan – dominikanin opiekujący się bazyliką św. Sabiny na Awentynie w Rzymie.

Ja natomiast przybyłem do tej bazyliki po raz czwarty. Zawsze, podczas pobytów w Rzymie przychodzę tu, aby w barokowej kaplicy św. Jacka pomodlić się i pobyć w tej przestrzeni, gdzie narodziło się "jackowe" posłannictwo. Kiedy tu bywałem poprzednio, w półmroku światła, widziałem z daleka, gdzieś pomiędzy kolumnami,  snującą się postać zakonnika w białym habicie. Za pierwszym razem, odważyłem się zagadnąć go po angielsku, ale zakonnik odpowiedział coś po włosku i wymieniliśmy jedynie uprzejme ukłony. Za drugim, już nie podszedłem. Mam jedno zdjęcie z wnętrza bazyliki z tą białą postacią gdzieś w tle, zbyt niewyraźne, aby dostrzec twarz. Byłem jakoś przekonany, że strażnik tej świątyni nie może być Polakiem. A jednak myliłem się.
Taki „ jackowy” turysta jak ja,  ma zawsze ukryte pragnienie porozmawiania z opiekunami pamięci o swym patronie, spotykanymi zwłaszcza w kościołach, klasztorach, czy muzeach. Tu zaś chodziło o możliwość rozmowy w miejscu szczególnym, miejscu  wstąpienia św. Jacka do Zakonu Dominikanów.  To tutaj bowiem, otrzymał  on habit z rąk samego św. Dominka, mieszkał w klasztorze przy bazylice i tu powstawały plany jego misji. Ponadto, będąc wszechstronnie wykształconym intelektualistą i księdzem pomagał ojcu Dominikowi - twórcy i  przełożonemu Zakonu Dominikanów,  formować przyszłych kaznodziejów. W tym miejscu modlił się żarliwie i tu otrzymał potrzebne mu w dalszej pracy charyzmaty Ducha Świętego. Tak więc, rozmowa z zakonnikiem, opiekunem pamięci o tych faktach,  była moim od dawna ukrytym pragnieniem. Miało ono się ziścić teraz,  za sprawą ks. Arkadiusza Noconia, wielkiego orędownika kultu św. Jacka. Już zaangażowanie się księdza Arkadiusza w umówienie spotkania poczytuję za wyjątkowe, ale w spotkaniu, które opisuję miał udział i św. Jacek - jak zwykle w sposób niezwykły. Z odkrywaniem dziejów św. Jacka, jest tak, że jeśl wpadnę na jakiś nieznany lub zapomniany ślad i zapragnę go się sprawdzić, to zaczynają dziać się rzeczy niezwykłe prowadzące do celu, czego świadectwem są liczne historie opisane na tym potralu. Tym razem było to tak.
Ksiądz Arkadiusz, dowiedziawszy się, że jestem w Rzymie z dziećmi; Asią i Adamem i wybieram się na Awentyn do św. Jacka, zaproponował, że umówi nam spotkanie z kimś, kto oprowadzi nas po klasztorze dominikanów, bo są tam ciekawe  miejsca, niezmienione od stuleci. Dotychczas byłem przekonany, że poza znaną mi kaplicą  św. Jacka, nic innego z pamiątek po nim się tam nie ostało. Propozycja spotkała się z naszą entuzjastyczną aprobatą. Zostaliśmy umówieni na godz.16.30 z nieznanym mi bratem o imieniu Jan.
rzym 2007 125Ten dzień był upalny, ponad 30 stopni Celsjusza, po drodze do bazyliki św. Sabiny przeszliśmy już w japońskim tempie Rzym cezarów:  Koloseum, Forum Romanum, Palatyn i Circo Massimo. Tak się złożyło, że na Wzgórzu Awentyńskim pod murami bazyliki, stanęliśmy godzinę przed umówionym czasem. Zmęczeni i spragnieni, gasząc pragnienie wodą, wylewającą się strugą z ust kamiennej płaskorzeźby, nabieraliśmy siły na dalsze zwiedzanie. Trzeba stwierdzić, że woda do picia tryskająca w różnych miejscach, na placach i ulicach Rzymu, jest ratunkiem dla turystów, bez dostępu do niej wymarliby z pragnienia  jednego upalnego dnia.
Orzeźwieni, po krótkim odpoczynku na ławeczce, w cieniu starożytnych murów, poszliśmy do przedsionka świątyni, pod mozaikę ze św. Jackiem, przywiezioną przez pielgrzymów Metropolii Górnośląskiej i wmurowana w ścianę przedsionka.  Okazało się, że tego upalnego popołudnia jesteśmy tu sami, wokół panowała cisza niezmącona nawet szumem miasta leżącego u stóp wzgórza.
Ledwo co  zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia a ze skrzypieniem zawiasów zaczęły otwierać się jakieś ogromne boczne drzwi i ukazał się w nich siwowłosy mężczyzna. Był ubrany na czarno,  w t-shircie. Nie widział nas, zajęty domykaniem wielkiego skrzydła. Nie wiem dlaczego, chyba pod wpływem nieracjonalnego impulsu przywitałem wchodzącego słowami – niech będzie pochwalony Jezus Chrystus,  bracie Jacku – nieznajomy spojrzał na mnie zdziwiony,  a i ja musiałem mieć podobną minę , bo zanim ostatnie słowo wydobyło mi się z ust, sam byłem zaskoczony rozumiejąc niedorzeczność takiego zachowania. Nie będąc pewien jego reakcji, nie wiedzieć czemu, poprawiłem się – przepraszam, bracie Janie? - odpowiedział po polsku, ku memu ponownemu zaskoczeniu - szczęść Boże - Jaka ulga! Odzyskawszy pewność  kontynuowałem – jesteśmy umówieni przez księdza Arkadiusza i przyszliśmy o godzinę wcześniej – chcąc się upewnić,  że to nie jest przypadkowy turysta z Polski, albo ktoś, z pracowników -  Nie szkodzi – odpowiedział jakby rozumiejąc moją pomyłkę – jestem tu zawsze, przyjechałem z Karolem Wojtyłą i zostałem, tak minęło 35 lat. Mało tu ludzi z Polski przyjeżdża, więc trochę już zapomniałem języka. Poczułem, że św. Jacek „działa” i zapowiada się wyjątkowa przygoda. Przedstawiłem siebie i dzieci, prosząc o pokazanie pamiątek związanych ze św. Jackiem. Nie wspomniałem o portalu i do dziś nie wiem czy brat Jan był uprzedzony przez ks. Arkadiusza z kim ma się on spotkać?
Andiamo, andiamo – co znaczy po włosku „idziemy, idziemy” powiedział „zakonnik w cywilu", robiąc ręką zapraszający gest kierujący nas ku klasztorowi. Weszliśmy do pomieszczeń  dostępnych tylko dla zaproszonych gości. Znaleźliśmy się w domu pierwszych dominikanów, w którym od setek lat nic się nie zmieniło i jest tak samo, jak wtedy, kiedy był tu św. Jacek. Zatrzymaliśmy się na krużganku wirydarza. Marmurowe  białe kolumny otaczały wewnętrzny dziedziniec wyznaczając korytarz spacernika.
Brat Jan zaczął swoją opowieść - To miejsce ma ponad 1800 lat, było kiedyś pałacem w którym mieszkała św. Sabina, tu zginęła męczeńską śmiercią za wiarę, w bazylice zbudowanej ku jej czci  spoczywają  szczątki świętej, wokół bazyliki powstał pierwszy klasztor dominikański. .. Opowieść brata Jana przenosi nas w czasy cezarów, kiedy to do portu rzecznego, pod Awentynem,  przybywały Tybrem morskie statki, zaś towary składowano w grotach wykutych wewnątrz wzgórza, po stromych zboczach serpentynami wiły się ścieżki wypełnione tłumem ubranym w togi, suknie i tuniki. Słuchamy opowieści o św. Sabinie a brat Jan, na zakończenie,  pokazuje nam fragment marmurowej wanny wbudowanej w fundament kolumnady wirydarza.
Wybiegam wyobraźnią poza jego opowieść. Pewnie niektórzy przechodnie wędrujący serpentynami ścieżek, pozdrawiali się dyskretnie znakiem ryby, ruchem ręki dyskretnie czynionym w powietrzu, jakby przypadkiem. Na szczycie wzgórza stał bogaty pałac w jego ogrodach były łaźnie z marmurowymi wannami kąpielowymi. W pałacu mieszkała piękna arystokratka Sabina. Kąpała się w tych wannach. Był rok 120 n. e. w jej domu wzrastało ziarno Ewangelii. Służba arystokratki i jej goście pozdrawiali się na drodze znakiem ryby, zakazanym w ówczesnym Rzymie. Za wiarę Sabinę ścięto mieczem,  jako chrześcijankę, i zburzono jej pałac. Na gruzach powstała bazylika a później klasztor,  św. Sabina została zaś patronką Rzymu. Zadziwiające, że pamiątką po tamtych czasach, pozostał fragment wanny wbudowany pod narożną kolumnę wirydarza. Przez wieki zatynkowany,  świadek historii, odkryty teraz podczas remontu, na dowód, że Rzym powstawał na ruinach poprzednich budowli. Znajdowane szczątki dawnych budowli,  są pamiątką po ludziach, po których ślad zaginął. Jedni wznosili je, inni burzyli,  a na gruzach budowali nowe i tak cykl ten trwa  przez wieki. Szczególnie wyraźnie widać to w tym mieście, gdzie poziom starożytnego Rzymu jest o kilka metrów niższy od współczesnych ulic. U św. Sabiny jest inaczej, tutaj czas jakby się zatrzymał, od kilkunastu wieków w tym wnętrzu nic się nie zmieniało. Pierwsi rzymscy chrześcijanie na jej  grobie pobudowali bazylikę przy której powstał po tysiącu lat klasztor zgromadzenia Dominikanów. Spoglądam w głąb długiej białej kolumnady i widzę oczyma wyobraźni idących korytarzem dwóch mężczyzn w białych habitach, jeden starszy około sześćdziesiątki z hiszpańską bródką i siwiejącymi  włosami,  to Dominik de Guzman , drugi młodszy  płowowłosy z jasną cerą, wysoki w sile wieku,  to Jacek Odrowąż – zakonnicy prowadzą cichą rozmowę. Wyobraźnia podpowiada, że podczas takich spacerów  powstawały projekty misji św. Jacka i formułowały się konstytucje Braci Kaznodziejów.
Z zadumania wyrywa mnie głos brata Jana – Andiamo, andiamo. Idziemy. Wchodzimy do dużego pomieszczenia , które okazuje się kaplicą. - Dawniej był to kapitularz w którym spotykali się bracia na modlitwy i wspólne narady. W tym miejscu Jacek i Czesław Odrowążowie zostali uroczyście przyjęci do Zakonu, a Dominik osobiście założył im habity - brat Jan wskazuje na stopień ołtarza - to było tutaj. napis kapitularzUpamiętnia to wydarzenie tablica marmurowa nad wejściem do sali założona przed wiekami – brat objaśnia i czyta napis po łacinie a później tłumaczy na polski – IN HAC  AVLA  CAPITVLARI  B.DOMINICVS HABITV RELIGIONES  S.HYACINTHVM B. CESLAVM POLONOS GERMANOS FRATRES INDVIT – „W tym kapitularzu bł. Dominik obłóczył św. Jacka i bł. Czesława, braci z Polski”. Jestem pod wrażeniem, nigdy nie byłem dokładnie w miejscu, w którym na pewno  stał św. Jacek. Klękam na stopniu ołtarza, w sali spotkań kapituły, gdzie mój patron przyjął habit dominikanina. Nie wiedziałem , że takie miejsce istnieje i jest upamiętnione. Przywołuję w pamięci słynny fresk Zuccariego z kaplicy św. Jacka, przedstawiający właśnie ten moment. Widzę postacie  Jacka,  Czesława, innych braci, których kiedyś w artykule nazwałem  grupą „ Pięciu wspaniałych od świętej Sabiny” (patrz tutaj rok 1218) , otaczają oni patriarchę Dominika, ten wyciąga ręce i zakłada biały habit na klęczącego Jacka Odrowąża. Dokonuje się akt historyczny, który i mnie po ponad ośmiuset latach sprowadzi do tej sali,  na ten sam stopień ołtarza. Modląc się nie słyszę trzasku migawek aparatów dzieci, z zamyślenia wyrywa mnie  głos brata Jana – Andiamo, andiamo. Otwieram oczy.  Jego mina zdradza, że to nie koniec niespodzianek.

dsc 0099    

 Przechodzimy korytarze, wchodzimy na  jakieś starożytne schody prowadzące na piętro , nie starodawne lecz  starożytne – miejsce to datowane jest na IV wiek naszej ery, lub wcześniej. Na zabiegu schodów zatrzymujemy się. -  Popatrzcie tutaj – brat Jan wskazuje na ścianę. Widzimy oprawioną w ramach listę nazwisk ,  wypisaną po łacinie gotyckim pismem, na pergaminie, litery są spłowiałe, znaczy , że to bardzo stara rzecz. Objaśnia - Są tu imiona i nazwiska wielkich braci Zakonu Kaznodziejów, którzy tu mieszkali – świętych i błogosławionych  Dominikanów, wśród nich, są sławni generałowie zakonu, św. Tomasz z Akwinu , kilku papieży, ale na samym początku tej listy są nazwiska św. Jacka i błogosławionych Czesława i Hermana, gdyż w tym miejscu pamięć o nich jest wieczna. spis nasi Pamiętam, że kiedyś był i u nas zwyczaj wywieszania na klatce schodowej listy mieszkańców domu. Schody z tablicą wprowadzają nas w obszar dormitorium, tej części klasztoru gdzie mieszkali zakonnicy. Zadaję sobie po cichu pytanie, czy może gdzieś jest tu cela św. Jacka? Brat Jan,  wielkim kluczem otwiera stare drewniane drzwi – tu mieszkał św. Dominik- oznajmia ku naszemu zaskoczeniu. Wchodzimy.

 

Ukazuje się nam przepiękna barokowa kaplica, wnętrze zdobione pięknymi marmurami na sklepieniu freski, dużo złoceń. Kilka rzędów ławek, na końcu ołtarz, a nad nim obraz „Matka Boża Dominikanów”. cela wPłaszcz Madonny osłania gromadę braci zakonnych. Stary obraz, ikona z samych początków zakonu, symbol Kaznodziejów. Do tej kaplicy schodzą się bracia na modlitwę i kontemplację. Miejsce to wymodlone przez stulecia, natchnione duchem św. Dominika ma stygmat świętości. Cele na kaplicę przebudował sam wielki Bernini, ten sam, który ustwił figurę św. Jacka na atyce kolumnady na Placu św. Piotra.

 

 

 


Dominikani widząc nasze uniesienie i fascynację czyta na głos po łacinie napis „ ATTENDE ADVENA HIC OLIM SANCTISSIMI VIRI DOMINICVS, FRANCISCVS, ANGELVS CARMELITA IN DIVINIS COLLOQUIIS VIGILES PERNOCTAVRVNT i tłumaczy go: Zatrzymaj się przybyszu, tutaj niegdyś najświętsi mężowie: Dominik, Franciszek i Anioł Karmelita spędzili noc na czuwaniu i świętych rozmowach.cela napis Rozglądam się wokół uważnie, dostrzegam  dawny konstrukcyjny podział  kaplicy na trzy pomieszczenia. Domyślam się, że jedno służyło do spotkań, drugie do pracy, a ostatnie, gdzie teraz na ścianie wisi obraz Matki Bożej, mogło być sypialnią. W tej celi, św. Dominik podejmował św. Franciszka, dyskutowali, naradzali się,  jak zrealizować plan organizacji zakonów i wzmocnienia Kościoła. W tych komnatach bywał i św. Jacek, zapewne nie jedną noc przegadał i przemodlił ze św. Dominikiem. Przychodzili pewnie i we trójkę z Czesławem i Hermanem, siadali przy stole i rozmawiali, stół musiał stać tu gdzie ja teraz siedzę w ławce. Brat Jan przyklęka do modlitwy, my z nim. Jest tu jakaś moc przejawiająca się ukojeniem duszy, uspokojeniem umysłu. Trwamy na modlitwie przez długą chwilę. Brat Jan wstaje, i jeszcze raz z zamyśleniem wolno czyta… HIC OLIM SANCTISSIMI VIRI DOMINICVS, FRANCISCVS, ANGELVS CARMELITA IN DIVINIS COLLOQUIIS VIGILES PERNOCTAVERVNT. Tu był z nimi Duch Święty, stąd wzięli siłę i natchnienie do powołania dwóch wielkich Zakonów. Przypominam sobie, że historycy i badacze snują hipotezy o tym kiedy, gdzie i ile razy spotykali się Dominik z Franciszkiem, ci tytani wiary, którzy podźwignęli na ramionach Kościół Chrystusowy. Jednym z tych miejsc okazuje się ta cela. Jednakże, wracając do samych początków zakonu dominikańskiego trzeba zauważyć, że pierwsze działania organizacyjne wymagały wysiłku i wiedzy, przemyśleń, koncepcji i planów. Wiemy również, że św. Jacek z towarzyszami z Polski, był przy św. Dominiku kilka miesięcy. Badacze piszą, że wprawiał się w regułę zakonną i przystosowywał do nowego trybu życia, tak było, ale z własnego doświadczenia zawodowego wiem, że wielkie organizacje tworzy się latami, wymagają one definicji celu, strategii i taktyki, potrzebują planu i konsekwencji, a przede wszystkim oddanych sprawie ludzi. Kaznodzieje mieli zatwierdzoną przez papieża Regułę, należało wypełnić ją zrozumiałą treścią, przełożyć na praktyczne działania, ożywić czynem, jak mówi Ewangelia, posiać ziarno i zatrudnić robotników na żniwo.  W tej fazie tworzenia Zakonu wielką rolę musiał odgrywać Jacek, uformowany kapłan i kanonik krakowskiej kapituły, doktor teologii po studiach teologicznych i prawniczych w głównych ośrodkach akademickich w Paryżu i Bolonii,  współrealizator reform arcybiskupa H. Kietlicza, uczestnik Soboru Laterańskiego V.  Wynikać z tego może i to, że w owym czasie, to nie pierwsi członkowie Zakonu formowali Jacka - jak piszą historycy, ale, że to ich formował i przygotowywał jako grupę pierwszego „dominikańskiego rozproszenia”. Dowodem prawdziwości tej hipotezy jest uznanie i prestiż jaki miał Jacek u św. Dominika, jego uczniów i w kurii papieskiej. W otoczeniu św. Dominika na początku powstawania Zakonu Kaznodziejów nie było nikogo bardziej światłego i kompetentnego od Jacka, o nikim takim znane nam źródła nie mówią. Inny dowód,  na Kapitule Generalnej w 1226 r. w Paryżu, przewodniczącym tego zgromadzenia dominikanów był właśnie Jacek. Można dalej wnioskować, że Jacek był prawą ręką św. Dominka w okresie, gdy zakon powstawał i on także definiował program i taktykę, stąd spójność działania, mimo dzielącej przestrzeni i braku komunikacji w dzisiejszym słowa znaczeniu.
Wracając do momentu wstąpienia Jacka do Zakonu, nic nie stoi na przeszkodzie, aby istniejący skąpy przekaz historyczny zinterpretować szerzej. W Środę Popielcową,  bp. Iwo Odrowąż, w trakcie oficjalnego spotkania z Dominikiem poprosił o braci dla Polski, do rozmowy włączył się Jacek i wypowiedział słynne słowa „poślij mnie Ojcze”, gdyż, moim zdaniem, był już do tej misji gotowy. Ta scena, rozegrała się przed kościołem św. Sykstusa w Rzymie, lecz dalszy jej ciąg, jak można przypuszczać, miał miejsce właśnie tutaj w celi św. Dominika.
Dobrze, że jestem inżynierem i nie muszę prowadzić naukowego wywodu, ani dokonywać krytyki  faktów przemielonych przez młyny historii. Bezdyskusyjne jest to , że ojciec rodziny dominikańskiej, patriarcha Dominik, miał ideę misji Północy, którą z Bożą pomocą wcielił w życie jego syn duchowy Jacek. Przeszedł przez te stare drzwi, którymi wyszedł nam na spotkanie brat Jan, aby ewangelizować słabszych, czy błądzących jeszcze w wierze Niemców, Słowian, Skandynawów, Rusinów, Prusów. Poszedł apostołować.
……andiamo, andiamo. Ponownie dociera do mnie głos brata Jana i opuszczamy to święte miejsce.
ss133 – Wiecie, że jest tu takie drzewko pomarańczowe, z jego pomarańczy robiliśmy dżem dla Jana Pawła II na święta Bożego Narodzenia?
Odzywam się: - Ja wiem dlaczego!- bo papież cenił sobie ten dżem.
 - Tak,  jest on najlepszy - replikuje brat Jan.
Uśmiecham się.  - To drzewko, przywiózł tu z Hiszpanii i posadził własnoręcznie św. Dominik?
- Chcecie zobaczyć?
- Chcemy, prosimy bardzo- odpowiadają chórkiem Asia i Adam
- Chodźcie, - andiamo, andiamo - pośpiesza.
Wchodzimy na wewnętrzny kwadratowy dziedziniec, częściowo skąpany w lipcowym słońcu i zatopiony w głębokim cieniu. W jednym z narożników rośnie duże drzewo pomarańczowe, są na nim pomarańcze, jeszcze zeszłoroczne, niezerwane, stroją gałęzie jak bombki choinkę. Zrywam jedną , czuję jej intensywny zapach.
- Drzewo pomarańczowe żyje około 20 lat, bracia dbają, aby ze starego wyrastało nowe drzewko w tym samym miejscu, ma ono zawsze duże słodkie owoce – mówi brat Jan.
- To już 40. generacja- łatwo wyliczam- od tamtego pierwszego drzewka zasadzonego przez św. Dominika.
Dzieci dziwią się, że dawni Włosi nie znali drzew pomarańczowych. Zapewne znali je, ale widocznie Dominikowi zależało, jakoś specjalnie na tym jednym. Ucieszył by się, wiedząc,  że za osiemset lat będzie z tego dżem na papieski świąteczny stół. Mówię coś o warzywniku braci, że teraz jest tam park i rośnie w nim dużo pomarańczowych drzewek, pod którymi kiedyś wypoczywałem podziwiając najpiękniejszą panoramę Rzymu. – Panorama Rzymu u nas jest najpiękniejsza! - podchwytuje brat Jan -Mamy też tu taki taras z którego pięknie widać Rzym. - Andiamo, andiamo – zachęca do pójścia dalej widząc nasze zaciekawienie. Idziemy korytarzami, brat otwiera kluczem drzwi i wchodzimy na taras. Rzym leży u naszych stóp;  dachy Wiecznego Miasta, daleka kopuła bazyliki św. Piotra, Kapitol , Palatyn,  dołem pod skarpą płynie Tybr. Po środku tarasu stoi grupa wyrzeźbionych postaci, jest to ołtarz podarowany przez aktorów z Hollywood. Stoimy, podziwiamy panoramę, dalej rozmawiamy o św. Jacku i dawnych czasach.
Popatrzcie w dół, tam był kiedyś port, cumowały w nim statki płynące z Morza Śródziemnego.  Wewnątrz Awentyńskiego Wzgórza jest wiele grot, służących dawniej za magazyny, kiedyś kwitło tu portowe życie, teraz zbocza zarosły drzewami i krzakami, nie ma już przystani, a nad rzeką jest ulica. - Muszę już wracać do swoich obowiązków - kończy opowieść. Prowadzi nas do zakrystii, znika na chwile i wraca ubrany w biały habit.  Otwiera drzwi i stajemy w bazylice. Pytam,  czy pozwoli nam wejść do wnętrza kaplicy św. Jacka?- Tak, oczywiście - z kieszeni pod habitem wyciąga kolejny duży klucz, przechodzimy na drugą stronę świątyni, nie ma jeszcze w niej nikogo. Przekręca klucz w zamku i wchodzimy do kaplicy, przez wreszcie otwartą dla mnie kratę. Zrealizowałem swoje marzenie, aby kiedyś ją pokonać, popatrzeć z bliska na freski Zucarriego i na obraz ze św. Jackiem w ołtarzu, namalowany przez słynną Lavinię Fontana – czemu kobieta dostała to prestiżowe zamówienie?  Brat włącza światło, bez udziału słynnego automatu wrzutowego, historię którego opisałem już kiedyś. Kaplica przemawia obrazami, ukazując swoje piękno.przed kaplica Robimy zdjęcia, nareszcie własne, będzie można je używać na portalu bez naruszania praw autorskich innych. Jest i ten słynny fresk z obłóczyn, to zdarzenie  właśnie upamiętnia tablicą w klasztornym kapitularzu, w którym byłem przed chwilą.  Dobrze tu przyklęknąć na stopniach jakże „jackowego” ołtarza, i podziękować za tę podróż z dziećmi do Rzymu, śladami pamiątek po nim. Pierwszy raz, kiedy tu byłem wkładałem rękę pomiędzy kraty manipulując aparatem fotograficznym, aby pstryknąć choć jedno dobre zdjęcie fresków. Za drugim razem z radością użyłem automatu na 1 euro, aby zapalić oświetlenie kaplicy. Za trzecim razem, a było to podczas beatyfikacji Jana Pawła II, nie wyczyniałem już wówczas żadnych ewolucji aparatem, ukazały się bowiem książki z reprodukcjami fresków i obrazu z nastawy ołtarzowej. Pragnąłem stanąć kiedyś za tą kratą i stało się, jestem w miejscu, gdzie od wieków  płonie światło, „ Lux et Silesia”. Patrzę na obraz z klęczącym przed Madonną św. Jackiem i na stojącego obok brata Jana, myślę sobie, jakże jest on „jackowy”. Brat Jan, dominikanin z Krakowa,  kustosz pamięci,wybrany, aby chronić pozostawiony tu depozyt.
Idą święta, od teraz, na choince  u nas,  będą wisiały pomarańcze pomiędzy bombkami, przypominające nam o drzewku św. Dominika.
Św. Jacku dziękuję za to spotkanie, które dla mnie i dzieci na zawsze pozostanie w pamięci. Może Joasia lub Adam, kiedyś zechcą wziąć ślub u św. Sabiny, wszakże nie ma w Rzymie lepszego miejsca na śluby - tak zachęcając mówił brat Jan (wirtualny spacer po bazylice tutaj). Ochrzciliśmy z kolegami córkę przyjaciół w bazylice św. Piotra na Watykanie (o tym tutaj), może teraz czas na ślub na Awentynie, kto wie?

Dedykuję to wspomnienie bratu Janowi i dziękuję za oprowadzenie po klasztorze i bazylice.
Napisano Lara. Turcja we wrześniu 2012 roku
mozaika