Pierwsza część lwowskiej przygody dotyczyła poszukiwania Madonny Jackowej i zakończyła się sukcesem (opisanym w tym artykule).
Wiadomość o ołtarzu przyszła e-mailem, od Pani Apolonii Halickiej. Zawierał on link do niewyraźnego zdjęcia, które skopiowałem do archiwum, bez specjalnej nadziei, że będę mógł je wykorzystać. Na wydobycie z archiwum zdjęcie czekało 3 lata.
Podczas pobytu we Lwowie poszedłem do tego kościoła, aby dokładnie przyjrzeć się ołtarzowi i zrobić lepszą fotografię. Nie spodziewałem się, że jest to początek historii o zaginionym ołtarzu z wątkiem osobistym.
W kościele pw. św. Marii Magdaleny nabożeństwo w dni powszednie odbywa się raz dziennie się o godz. 8.00. Po Mszy Świętej. obejrzałem kościół, nie znajdując w nim żadnego ołtarza bocznego, tym bardziej Jackowego, są tu tylko białe ściany i także białe filary podtrzymujące sklepienie. W nawie głównej za to wspaniały barokowy ołtarz a na przeciw niego organy nie mające równych sobie na Ukrainie, a może i w Europie. Kościół obecnie wykorzystywany jest również jako sala koncertowa muzyki organowej. Kiedy ławki z oparciem zwracają się ku ołtarzowi wtedy obiekt jest kościołem, kiedy zaś w stronę organ staje się salą koncertową. Praktyczny to wynalazek. Nie znalazłszy Jacka w kościele poszedłem do zakrystii. W pomieszczeniu był dwóch księży i kościelny. Słyszałem podczas nabożeństwa jak modlono się po polsku, więc po polsku przywitałem się i przedstawiłem.
Jednym z księży okazał się proboszcz, ks. Paweł Tomys. Przedstawiłem mu cel wizyty, odpowiedział, że w kościele nie ma ołtarza św. Jacka również żadnego wizerunku tego świętego. Straciłem nadzieję, usłyszałem jednak głos ubranego w komżę starszego Pana lat 80 lub więcej, który włączył się do rozmowy.
- Proszę księdza proboszcza – odezwał się - nie ma teraz ołtarza św. Jacka, ale był tu. Ja od maleńkości jestem tutaj i ołtarz zawsze był, aż do czasów sowietów. Potem go zabrali i już nie wrócił do kościoła. – Informacja była sensacyjna było to widać po zdziwionych obliczach księży.
– Tak? - zapytał ksiądz proboszcz - Pan, Panie Józefie jest tu chyba od zawsze, ale teraz ołtarza nie ma - z atencją dla staruszka stwierdził proboszcz.
– jest zdjęcie tego ołtarza w kalendarzu sprzed wojny, który dałem księdzu proboszczowi - kontynuował Pan Józef
– kalendarz, jaki kalendarz? -proboszcz usiłuje sobie przypomnieć, po chwili przypomina sobie – Ach tak! - mam go rzeczywiście, dał mi Pan ten kalendarz bo zawiera zdjęcia z wnętrza kościoła. Mam go! - dodaje z triumfem.
Św. Jacku mówię sobie w duchu – czuwasz nade mną.
- Gdybym dał księdzu mój e-mail to prześle mi ksiądz scan tego ołtarza z kalendarza? - pytam z nadzieją w głosie.
- zrobię to - obiecuje.
Kiedy rozmowa się zakończyła Pan Józef Stadnik, tak nazywa się kościelny pracujący tu od "wieków", wziął mnie za rękę, aby koniecznie pokazać filar, na którym był ołtarz św. Jacka.
- Panie Polak, ja pokaże gdzie był ten ołtarz – powiedział z miękkim lwowskim akcentem w głosie.
Nie mogłem odmówić i dałem zaprowadzić się do kościoła.
- O tutaj - pokazuje mi miejsce. Patrzę na filar, a na nim nic nie ma. Pan Józef zaczyna swoją opowieść o tragediach, które nie ominęły tej świątyni w ostatnich dziesięcioleciach - słucham i rozglądam się wokół.
Wzrok pada na tablicę z brązowego marmuru wmurowaną w ścianie. Widzę jakieś epitafium nagrobne. Wytężam wzrok i z niedowierzaniem czytam swoje nazwisko „Borkowski’ – O św. Jacku, a cóż to za niespodzianka! - dwóch Borkowskich tutaj!. Natychmiast przypominam sobie przygodę z Placu św. Piotra, kiedy po odnalezieniu Ciebie na kolumnadzie Berniniego, natychmiast jakby w podziękowaniu pomogłeś w odnalezieniu mojego zdjęcia z Janem Pawłem II w redakcji Osservatore Romano.
Niesamowita zbieżność nazwisk? Czy to jest grób jakiegoś mojego przodka? - zastanawiam się. Niemożliwe?
Wysłuchuję do końca opowieści Pana Józefa o ograbionym z pamiątek kościele i robię zdjęcie, epitafium wybitnego Borkowskiego. Jest to jedyna płyta nagrobna, musiał być on jakąś bardzo ważną postacią, że sowiety nie wykuli jej ze ściany. Tekst jest napisany po łacinie więc nie mogę przeczytać. Niesamowite wydarzenie, bo w mojej rodzinie nie ma wiedzy o takim przodku, nasze drzewo genealogiczne zaczyna się od mojego dziadka. Kusząca to propozycja, aby "adoptować" sobie herbowego hrabiego z Galicji. Kiedyś napisano o mnie artykuł "Bez szlachectwa, ale z cenzusem" ot i paradoks. Czy może Ty Jacku coś mi sugerujesz?.
Po kilku tygodniach otrzymałem scan kalendarza od księdza Pawła Tomysa. Pan Mikoła Hmilowski - ten, który odnalazł Madonnę Jackową we Lwowie trafił na ślad zaginionego ołtarza. CDN zapewne.