17 sierpnia to dzień wspomnienia św. Jacka. Z tej okazji warto przypomnieć treść homilii Arcybiskupa Poznania Stanisława Gądeckiego "Testament św. Jacka ", która została wygłoszona 19.08.2007r i zawiera ponadczasowe przesłanie św. Jacka. Treść homili jest zamieszczona na stronie Archidiecezji Poznańskiej /tutaj/.
Poniżej zamieszczamy stary, śliczny obrazek ze św Jackiem. który został wydrukowany w Poznaniu za wydaną w dniu 29.09.1916r zgodą Konsystorza Arcybiskupiego (L.S. ) X. Weimanna. N.Dz. 7325/16. ( obrazek po kliknięciu na niego się powiększy). Obrazek jest pamiątką po czasach w których Polski nie było a naród wierzył i modlił się do swego Patrona.
Kopia ze strony internetowej dla celów archiwalnych
Homilia Arcybiskupa Poznańskiego, Testament św. Jacka
Abp Stanisław Gądecki, Testament św. Jacka. 750. rocznica śmierci św. Jacka Odrowąż, prezbitera (Poznań, kościół Ojców Dominikanów - 19.08.2007).
Poznański klasztor oo. Dominikanów obchodzi w tych dniach 750-lecie śmierci św. Jacka, prezbitera. Ma to swoje silne uzasadnienie, ponieważ średniowieczny hagiograf i dominikanin, lektor Stanisław podaje, że po dłuższej chorobie Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r.
Umarł w swoim klasztorze, mając ok. osiemdziesiąt lat pracowitego życia apostolskiego za sobą. Jego odejście z tego świata opisano w następujący sposób: „Gdy choroba się wzmagała, [w wigilię wniebowzięcia NMP] wezwał do siebie starszych braci i powiedział im: «Bracia najdrożsi, gdy na wezwanie Boże jutro mam opuścić ten świat, pragnę pozostawić wam to, co usłyszałem z ust ojca naszego Dominika, żebyście byli pokorni, mieli wzajemną miłość i zachowali dobrowolne ubóstwo. Bo to jest testament wiecznego dziedzictwa». Nazajutrz odmówił brewiarz, z największą skruchą przyjął sakramenty święte, w otoczeniu modlących się i płaczących braci, wzniósł ręce do nieba i ze łzami zaczął odmawiać psalm «W tobie Panie położyłem nadzieję». Gdy wypowiedział: «W ręce Twoje oddaję duszę moją» zasnął w Panu."
Stało się to około godziny dziewiątej, w czterdzieści lat od powstania Zakonu Kaznodziejskiego, w trzydzieści pięć lat po jego przybyciu jako dominikanina do Polski.
Drodzy Ojcowie i Bracia, Dominikanie Poznańscy!
Przybywając do Was dzisiaj nie mam zamiaru zatrzymywać się na roztrząsaniu życiorysu św. Jacka, który jest wam lepiej znany niż mnie. Chciałbym natomiast podjąć razem z Wami refleksję nad owym słynnym „testamentem wiecznego dziedzictwa", przekazanym 750 lat temu starszym braciom w przeddzień jego śmierci, ponieważ testament człowieka świętego, umierającego w pełnej świadomości, to nie byle co. Tego rodzaju testament zawiera zwykle syntezę tego, co umierający uważa za najcenniejsze dziedzictwo, jakie ma do przekazania swoim dziedzicom, tj. przyszłym pokoleniom dominikańskim na polskiej ziemi. Dobro szczególnie cenne, które polskie pokolenia dominikańskie najłatwiej mogą utracić: Żebyście byli pokorni, mieli wzajemną miłość i zachowali dobrowolne ubóstwo.
1. ŻEBYŚCIE BYLI POKORNI
Pierwszej z tych cnót Jacek nauczył się od św. Dominika (1170 - 1221). Kiedy Dominik, działając na południu Francji miał odbyć uroczystą dysputę z albigensami, biskup tamtejszej diecezji zamierzał udać się na nią z wielką paradą; we wspaniałych pojazdach, bogatym ubiorze, z liczną świtą. Ale święty był bardzo przygnębiony tym zamiarem: „Panie mój i Ojcze - rzekł z pokorą do biskupa - nie tak należy działać przeciw dzieciom pychy. Pokora, cierpliwość, oto broń, która pokona przeciwników prawdy, nie zaś przepych, wielkość i chwała świata tego. Uzbrójmy się modlitwą i boso z prawdziwą pokorą w sercu, wyjdźmy na przeciw Goliata". Biskup wzruszony tymi słowy, zdjął obuwie i cała świta wraz z nim uczyniła to samo. Ponieważ nie znali drogi, poprosili jednego z miejscowych ludzi, aby ich poprowadził. Był to heretyk, który złośliwie wskazał im błędną drogę, prowadząc przez las ścieżką pełną cierni, od których bose nogi wnet się im zakrwawiły. Pogodny jak zwykle Dominik nie mógł się powstrzymać, by nie okazać radosnego wzruszenia: „Odwagi! - zawołał do swoich towarzyszy - zwycięstwo będzie po naszej stronie, albowiem grzechy nasze zostały obmyte we krwi!". Złośliwy przewodnik wzruszony cierpliwością i słowami męża Bożego, wyznał swą winę i nawrócił się.
Tego rodzaju postępowanie św. Dominika napełniło podziwem obrońców świętej wiary. Ze względu na nie proponowano mu kolejno trzy biskupstwa: Béziers, Conserans i Comminges. Dominik odmówił, gdyż nie po godności przybył do albigensów, lecz po upokorzenia i wzgardę. Również św. Jacek - podobnie jak św. Dominik - nigdy nie przyjął urzędu biskupiego, nie został też prowincjałem, mimo iż był pierwszym i najważniejszym polskim dominikaninem. Biskupem na Litwie został uczeń Jacka, Wit. Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni jego uczniowie: Henryk dla Jadźwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Lecz - jak głosi tradycja - Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnej godności, ponieważ skupił się na najważniejszym celu zakonu dominikańskiego, na głoszeniu w pokorze Słowa Bożego. Rzeczywiście, pokora głoszącego jest wielką pomocą w głoszeniu Słowa Bożego. Na jej wynaturzenia zwracał o wiele wcześniej uwagę św. Grzegorz Wielki: „Niektórzy często sami siebie oszukują pozorem pokory, inni znów pozostają w błędzie, gdyż nie wiedzą o swej pysze. Często u tych, którzy sami sobie wydają się pokorni, występuje bojaźń, jakiej nie należy okazywać ludziom, często też pysze towarzyszy wyniosła swoboda języka. I gdy pewne błędy należy zganić, tamci milczą z bojaźni, a uważają, że milczą przez pokorę. Ci zaś mówią z niecierpliwością i pychą, a uważają, że robią tak z powodu szczerej prawości. Tamtych pod pozorem pokory przytłacza grzeszna obawa, aby nie zganić tego, co złe. Tych zaś pod pozorem wolności nieokiełznana duma popycha, aby ganili to, czego nie powinni ganić, albo żeby ganili bardziej, niż powinni. Dumnych więc należy upominać, by nie okazywali swobody bardziej niż wypada, a pokornych, by nie uniżali się bardziej niż wypada (Grzegorz Wielki, Księga reguły pasterskiej, cz. III, rozd. 17). Odtrutką na pychę jest rozwijanie wdzięczności. Najpierw przez ciągłe kierowanie naszego spojrzenia ku Ojcu niebieskiemu, który widzi w skrytości i docenia każde, nawet najbardziej ukryte dobro (por. Mt 6, 4). Przez pragnienie docenienia nas tylko przez Boga, nasza gorliwość uniezależni się od ludzkich pochwał, wdzięczności, uznania, czy popularności. Odtrutką na pychę jest również rozwijanie naszej wdzięczności w stosunku do ludzi. Wiele otrzymując od innych, staliśmy się ich dłużnikami. Każdego wieczoru trzeba sobie przypomnieć osoby, które Pan postawił na naszej drodze, aby nam pomogły przez swoje modlitwy i cierpienia w osiągnięciu zbawienia. Trzeba okazać wdzięczność ludziom, przez których Bóg obdarował nas licznymi darami, np. rodziców, krewnych, przyjaciół, kapłanów, katechetów, nauczycieli i profesorów. Powinniśmy być wdzięczni za każdy odruch doznanej sympatii, życzliwości, za każdy uśmiech i dobre słowo. Poczucie wdzięczności skutecznie niszczy pychę. O pokorę winniśmy prosić Boga z pokorą: „Powiedział też do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. (...) «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!» Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony". (Łk 18, 9-14)
2. ŻEBYŚCIE MIELI WZAJEMNĄ MIŁOŚĆ
Drugi nakaz testamentu Jackowego skierowanego do dominikanów brzmiał: „Żebyście mieli wzajemną miłość". Wskazanie to - po Ewangelii - św. Dominik zaczerpnął z Reguły św. Augustyna. Musiał się poniekąd do niej odwołać, bo początek XIII wieku był czasem, w którym powstawało mnóstwo przeróżnych pobożnych grup, bractw i zakonów. Ludzie tworzący te wspólnoty gubili się w swych poszukiwaniach Boga i tracili więź z Kościołem, dlatego w Rzymie podjęto decyzję, że nie wolno tworzyć żadnej nowej reguły życia zakonnego, natomiast nowe wspólnoty powinny przyjmować reguły już istniejące, zatwierdzone i sprawdzone w Kościele. Jedną z nich była właśnie Reguła św. Augustyna z początku V wieku. „Gdzie można znaleźć prawdziwy pokój - uczył św. Augustyn - jeśli nie w tym, którego prawdziwie się miłuje? Kto jest wielkoduszny trwając w dobrym, jeśli żarliwie nie miłuje? Kto jest łaskawy, jeśli nie kocha tego, kogo wspiera? Kto jest dobry, jeśli miłość tego nie sprawi? Kto zbawiennie wierzy, jeśli wiara nie pobudza go do działania miłością? Kto z pożytkiem jest łagodny, jeśli miłość nim nie kieruje? Kto powstrzyma się od tego, co by go skalało, jeśli nie kocha tego, co go uszlachetnia? Słusznie więc, o dobry Mistrzu, tak często miłość zalecasz, jakby tylko ją należało przekazywać. Spraw, abym zrozumiał, że wszystko inne bez niej na nic się nie przyda, a miłości mieć nie można bez innych dobrych czynności, które człowieka czynią dobrym" (św. Augustyn). Dominik streścił istotę Reguły Augustyna jednym zdaniem: „Zgromadziliśmy się głównie po to, aby jednomyślnie mieszkać w domu, mając dusze i serca zjednoczone w Bogu". Gdy idzie o miłość wzajemną lektor Stanisław tak charakteryzował postawę św. Jacka: „Błogosławiony Jacek surowość życia przejął jak ze źródła od świętego Dominika. Odznaczał się bowiem pokorą serca, dziewiczą czystością, gorącą miłością Boga i bliźnich; była ona tak wielka, że widok strapionych i płaczących wyciskał z jego oczu strumienie łez i z płaczem błagał dla nich o zmiłowanie Boże" (Życie i cuda świętego Jacka, spisane przez Stanisława z Krakowa, lektora zakonu kaznodziejskiego - wyd. L. Ćwikliński, NHP, IV, 1961, str. 841-894). Czy wzajemna miłość była realizowana zawsze w praktyce dominikańskiej? Prawdopodobnie nie zawsze. Przed swoją śmiercią np. Dominik powierzył mniszki Dominikanki - jako część tego samego zakonu - braterskiej trosce swych synów. Sam Dominik bardzo dbał o siostry. Odwiedzał je, głosił kazania, dbał o ich zabezpieczenie materialne. Trzeba jednak przyznać, że już na samym początku bracia chcieli „pozbyć" się tego ciężaru. Krótko po śmierci św. Dominika - od roku 1228 - bracia usiłowali uniknąć obowiązku troszczenia się o siostry. Zakon obawiał się ciężaru angażującego zbyt wielu braci, a także odpowiedzialności finansowej za klasztory mniszek. Oczywiście od strony czysto ludzkiej miało to swoje uzasadnienie, gdyż klasztory sióstr szybko się rozrastały i trzeba było wyznaczać po kilku braci w poszczególnych konwentach na opiekunów sióstr w ich sprawach duchowych i materialnych. ówczesny generał zakonu Rajmund z Penyafort zwrócił się wtedy do Stolicy Apostolskiej z prośbą o uwolnienie od tego obowiązku i w 1239 roku zakon otrzymał od papieża dyspensę od troski o mniszki. Gwoli jakiegoś usprawiedliwienia należałoby zauważyć - pisał O. Jacek Woroniecki - że każda instytucja społeczna ma skłonność do zachowywania przez wieki z pewnym bezwładem te cechy, które nabyła w pierwszych latach swojego istnienia, szczególnie jeśli jej działalność w tym okresie była bardzo intensywna i ściśle związana z życiem otaczającego społeczeństwa. U benedyktynów np. i u pochodnych zakonów nietrudno dostrzec składniki ustroju feudalnego. W kongregacjach kleryków regularnych XVI w., z Towarzystwem Jezusowym na czele, widzimy znów pewne wpływy rodzącego się oświeconego absolutyzmu. Uderzającą cechą zakonów powstałych w XIII w., które poprzez wieki zachowały coś z ustroju gmin średniowiecznych, jest praktykowanie ducha demokratycznego, który ma swoje słabości (por. Św. Jacek Odrowąż i sprowadzenie Zakonu Kaznodziejskiego do Polski, Kraków-Katowice 2007, 228), co widać po sposobie podejmowania decyzji. W wielu sprawach przeor musi zasięgnąć opinii Rady klasztoru, a czasem nawet otrzymać jej zgodę na działanie. Wspólnotowe podejmowanie ważnych decyzji ma wydobywać dobro, które jest w każdym z braci, a nade wszystko jego odpowiedzialność za wspólnotą. Być może chwilami tej odpowiedzialności - jak w przytoczonym przykładzie sióstr - brakowało. Ale Zakon Kaznodziejski miał na to swoje lekarstwo. W liście okólnym bł. Huberta czytamy: „Kochajmy ten Zakon, tak bardzo wszystkim użyteczny, w którym i my sami dostąpiliśmy nadziei zbawienia i otrzymaliśmy łaskę. Wówczas zaś jasno się okaże, że go miłujemy, jeśli będziemy się starali dla wyrównania jego strat przyciągnąć doń ludzi uzdolnionych, jeżeli będziemy zabiegać o dobry jego stan, jeżeli chętnie podstawiać będziemy ramiona do dźwigania jego ciężarów" (Z listu okólnego bł. Humberta z Romans, kapłana, skierowanego do Zakonu z Kapituły Generalnej - Epist. III: Opera de vita regulari, ed. J.-J. Berthier, vol. II, Romae 1889, ss. 491-494). Zachowanie miłości wzajemnej w zakonie jest największą radością, lecz jest to radość trudna. Kardynał Hume będąc młodym zakonnikiem, usłyszał od swojego opata następujące słowa: „Bazyli, gdy będziesz umierał, pamiętaj, że zawsze znajdzie się co najmniej jeden mnich, któremu w tym momencie ulży". Właśnie, ponieważ dla dominikanina miejscem oczyszczenia, wzrostu i doskonalenia miłości wzajemnej jest wspólnota zakonna. Jest to zgodne zresztą z tym, co utrzymywał Jan Kasjan, twierdząc, że jedynym sensem przychodzenia do jakieś wspólnoty zakonnej jest odkrycie, że wcale nie jesteśmy tacy święci i cierpliwi, jak nam się wydawało. Wspólnota jest miejscem, w którym rozwiewają się wszelkie mity, jakie nosimy w sobie na temat własnych talentów i uzdolnień, własnej doskonałości i świętości. W duchowości Zakonu Kaznodziejskiego wspólnota jest zatem jednym z elementów kierownictwa duchowego. Kierownictwo to nie może być jednak nigdy równoważne z niszczeniem talentów, z równaniem wszystkiego do jednego wzorca. Pięknie ukazała to św. Katarzyna ze Sieny w swoim dziele Dialog o Bożej Opatrzności: „Nie chciałem - mówi Pan Bóg - by każdy posiadał wszystko, co mu jest potrzebne, ażeby ludzie mieli sposobność, z konieczności, świadczyć miłość względem siebie. Mogłem obdarzyć ludzi tym wszystkim, czego im potrzeba dla duszy i dla ciała; lecz chciałem, aby jedni potrzebowali drugich, i aby byli mymi sługami dla udzielania łask i darów, jakie otrzymali ode Mnie".
3. ŻEBYŚCIE ZACHOWALI DOBROWOLNE UBóSTWO
Czas na trzeci z nakazów testamentalnych św. Jacka: „Żebyście zachowywali dobrowolne ubóstwo". Pozostając sam pośród albigensów Dominik przekonał się, że dobrowolne ubóstwo jest najpotężniejszym środkiem nawrócenia zbłąkanych. Zarzutom chciwości zaszczytów i dóbr doczesnych stawianym duchowieństwu przez heretyków, przeciwstawił wyrzeczenie się i najzupełniejszą bezinteresowność. Widok tego potomka wielkiego rodu, przebiegającego boso okolicę, zaspakajającego głód czymkolwiek, sypiającego na ziemi, bez dachu nad głową, odrzucającego wszelki grosz był tak wzruszający, że jego słowa nabierały niesłychanej mocy. Kiedy z wyrazem skupionym i pełnym radości, przebiegał wsie zapowietrzone herezją, zdawało się ludziom, iż przechodzi sam Chrystus Dobry Pasterz, podążający pełen miłosierdzia w poszukiwaniu zbłąkanej owieczki. Ubóstwo było dla Dominika przyczyną niejednej przykrości. Ponieważ był ubogo odziany i bezbronny, heretycy drwili sobie z niego, lżąc go, plując na niego i obrzucając go błotem. Czasami, nadużywając jego cierpliwości, zbliżali się do niego z tyłu i przyczepiali źdźbła słomy do jego płaszcza, on jednak pozwalał na to i radował się w duchu, rozważając postawę Chrystusa, który w pretorium dla zbawienia dusz był policzkowany i okryty plwocinami. Czy Dominik nauczył się ubóstwa tylko od albigensów? Źródła franciszkańskie zdają się sugerować coś innego: „Wierny sługa Chrystusa, Franciszek - mówią - zwołał raz kapitułę powszechną do Panny Maryi Anielskiej [w Asyżu], a na kapitułę tę zeszło się przeszło pięć tysięcy braci. Przybył też święty Dominik, głowa i kamień węgielny Zakonu braci kaznodziei, który szedł wówczas z Burgundii do Rzymu. Słysząc o zebraniu się kapituły, którą święty Franciszek zwołał do Panny Maryi Anielskiej, poszedł zobaczyć ją z siedmioma braćmi swego Zakonu. (...) Były na tym polu namioty z wierzbiny i rogoży, rozdzielone na grupy, wedle braci z różnych prowincji, i przeto zwała się ta kapituła kapitułą wierzbin lub rogoży. Łożem była goła ziemia, a niektórzy mieli nieco słomy; poduszkami były kamienie lub kłody drzewa. (...) Kiedy więc zebrała się kapituła powszechna, święty ojciec ich wszystkich i naczelnik Zakonu wygłosił słowo Boże i przemawiał do nich w zapale ducha głosem wielkim, co Duch Święty mówić mu kazał. (...) Krzepił braci i nakłaniał do posłuszeństwa i czci dla świętej matki Kościoła, do miłości braterskiej, do wielbienia Boga w ludzkości całej, do cierpliwości w przeciwnościach świata, do umiarkowania w szczęściu, do przestrzegania bieli i czystości anielskiej, do pokoju i zgody z Bogiem i z ludźmi, i z własnym sumieniem, do kochania i przestrzegania ubóstwa przenajświętszego. Wtedy też rzekł: «Rozkazuję, dla zasługi posłuszeństwa świętego, wam wszystkim tu zgromadzonym, by żaden z was się nie troszczył ni starał o nic do jedzenia ani do picia, ani o rzecz żadną konieczną dla ciała, lecz oddawał się jeno modlitwie i chwaleniu Boga. Wszelką troskę o ciało wasze zostawcie Jemu, gdyż On ma szczególne o was staranie». Wszyscy przyjęli rozkaz ten z sercem wesołym i radosnym obliczem. (...) Atoli święty Dominik, który był przy tym obecny, dziwił się wielce rozkazowi świętego Franciszka i mienił go nierozumnym. Nie mógł bowiem pojąć, jak można władać takim mnóstwem, nie mając troski ni starania o rzeczy konieczne dla ciała. Lecz naczelny Pasterz, Chrystus błogosławiony, chcąc okazać, jak troszczy się o swoją trzodę i przede wszystkim kocha swoich ubogich, natchnął niezwłocznie ludzi z Perugii, Spoleta, Foligno, Spelli, Asyżu i z innych okolic, by przynieśli jeść i pić temu zgromadzeniu świętemu. (...) I oto wnet przyszli z miejsc wymienionych ludzie z osłami, z końmi, z wozami obarczonymi chlebem, winem, bobem, serem i innymi dobrymi do jedzenia rzeczami, jak tego trzeba było ubogim Chrystusa. Nadto przynieśli obrusy, dzbany, puchary, kielichy i inne naczynia, potrzebne takiemu mnóstwu. Szczęśliwy czuł się, kto najwięcej mógł przynieść lub służyć najpilniej. (...) Święty Dominik, widząc to i poznawszy jasno, że Opatrzność Boska przez nich działa, uznał pokornie, że niesłusznie nierozumnym mienił rozkaz świętego Franciszka. Stanąwszy przed nim, ukląkł i wyznał pokornie swą winę i dodał: «Zaprawdę, Bóg troszczy się szczególnie o świętych ubogich, a jam nie wiedział tego. Przyrzekam odtąd przestrzegać świętego ubóstwa ewangelicznego i przeklinam, Boga biorąc na sędzię, wszystkich braci mojego Zakonu, którzy ważą się w tym Zakonie mieć coś własnego»". Być może odpowiedzią na to było postanowienie dominikańskich Konstytucji: „Gdy (...) bracia będą musieli opuścić klasztor, aby pójść głosić kazania (...), jak ludzie ewangeliczni będą podążać za Zbawicielem, rozmawiając z Bogiem lub o Bogu, między sobą, lub z bliźnimi. (...) Wędrując w ten sposób nie powinni otrzymywać ani nosić ze sobą złota, srebra, pieniędzy lub jakichkolwiek innych upominków, z wyjątkiem pożywienia, odzienia i innych niezbędnych do życia rzeczy oraz książek" (II, 31.3), czyli narzędzi pracy kaznodziejskiej. Całkowite ubóstwo stało się kluczem reguły dominikańskiej. Zgodnie z zaleceniami Dominika nie wolno było nabywać własności, ani czerpać zysków. Drugi generał zakonu, błogosławiony Jordan z Saksonii, rozszerzył ten nakaz nawet na budownictwo, gdzie obowiązywały ograniczenia dotyczące wysokości murów i konstrukcji sklepień w świątyniach. Tak oto powstało zgromadzenie, które miało utrzymywać się z żebractwa: conversatio inter pauperes. A jak wyglądało ubóstwo świętego Jacka? Z pewnością zgodnie z Regułą wędrował Jacek nie przyjmując ani nie nosząc pieniędzy, zadowalając się pożywieniem, odzieniem i innymi niezbędnymi do życia rzeczami oraz książkami. W licznych podróżach nigdy nie dosiadł konia ani nie jeździł wozem. Miał zwyczaj spędzać noce w kościele i rzadko kiedy udawał się na spoczynek, a zmęczony czuwaniem, kładł się na kamieniu przed ołtarzem i tak odpoczywał. Odchodząc zaś z tego świata, nie sporządził żadnego spisanego testamentu, ponieważ nie miał niczego, czym mógłby rozporządzić.
ZAKOŃCZENIE
Po przyjrzeniu się trzem radom, zakończmy naszą dzisiejszą refleksję nad Jackowym testamentem. Kiedy następca św. Dominika, bł. Jordan z Saksonii wysyłał do Polski pierwszych dominikanów, nie wiedział jaki będzie rezultat jego decyzji. Utworzył tzw. grupę „pięciu wspaniałych", w skład której wchodzili Jacek i Czesław (Polacy) oraz Herman (Niemiec), Henryk (Morawianin) i Sadok (Chorwat). Owoce przekroczyły najśmielsze wyobrażenia. Pierwsi dominikanie stali się współtwórcami polskiej duszy. Również dzięki nim wiek XIII zapisał się jako najpłodniejszy pod względem duchowym w historii średniowiecznej Polski. „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką" - pisze lektor Stanisław - Stwórca wszechświata na początku tworząc niebo i ziemię pozostawił ciemności nad bezmiarem wód. I rzekł: „Niechaj się stanie światłość. I stała się światłość". I w ten sposób Bóg oświecił świat. A to, co uczynił u początku, dokonał też i przez błogosławionego Jacka. On, niby promień nowego słońca, rozproszył w Polsce ciemności grzechu, a serca Polaków oświecił światłem wiary. Światło dzienne przynosi ulgę w cierpieniach, budzi śpiących, każe śpiewać ptakom, a dzikie zwierzęta zapędza do ich kryjówek. Tak i święty Jacek, wysłany do Polski przez błogosławionego Dominika, wyzwolił Polaków z występków, obudził ich z uśpienia, skierował ku niebu i oswobodził z władzy szatana" (Życie i cuda świętego Jacka, spisane przez Stanisława z Krakowa, lektora zakonu kaznodziejskiego - wyd. L. Ćwikliński, NHP, IV, 1961, str. 841-894). To właśnie pierwsi dominikanie zajęli się w Polsce wprowadzaniem w życie prawie zapomnianej reformy gregoriańskiej. Całkowicie poświęcili się kaznodziejstwu i organizacji ośrodków życia zakonnego, wpływając na historię Pomorza, Prus, Litwy, na historię Rusi i Czech, Zakonu Krzyżackiego a niektórzy powiadają także na historię krajów skandynawskich. Liczba założonych przez nich klasztorów w samym XIII wieku doszła do 30 (w Polsce, w Prusach i na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach - 8, na Śląsku - 10). Liczbę zakonników szacuje się na 300-400 osób. Pod ich wpływem - w 1231 roku, tj. 10 lat po śmierci św. Dominika - biskup Paweł sprowadził Zakon Kaznodziejski do Poznania i osadził na Śródce skąd w 1244 roku zostali przeniesieni - za zgodą biskupa Boguchwała - do kościoła św. Gotarda w nowym mieście. Wprawdzie poznańska fundacja była dopiero jedenastą w Polsce, ale jakąś pociechą dla nas jest to, że w pierwszy klasztor Sióstr Dominikanek w Polsce powstał właśnie w Poznaniu. Zdaniem O. Jacka Woronickiego, pierwsi polscy dominikanie nie okazywali większego zainteresowania tworzeniem ośrodka wyższych studiów, czym później wyróżnili się np. w Poznaniu OO. Jezuici (por. Św. Jacek Odrowąż i sprowadzenie Zakonu Kaznodziejskiego do Polski, Kraków-Katowice 2007, 230). Punkt ciężkości dominikańskiej pracy nie spoczywał na życiu intelektualnym, ale na pracy duszpasterskiej, mającej na celu ugruntować w społeczeństwie zaledwie od dwóch i pół wieku chrześcijańskim wierność Bożym przykazaniom. Krakowskie „Studium Generalne" u Trójcy św. również nie wykazywało większego promieniowania intelektualnego; widocznie nie posiadało wybitniejszych jednostek, które by w środowisku uniwersyteckim mogły odgrywać znaczniejszą rolę. I to pozostaje - według O. Woronieckiego - charakterystyczną cechą polskiej prowincji dominikańskiej przez wieki, w odróżnieniu od prowincji zachodnich, które jedne mniej, drugie więcej przodowały w życiu umysłowym swoich społeczeństw. Ale być może właśnie to, iż Jacek rozważnie rozłożył proporcje między nauką a duszpasterstwem, celnie trafił w serca rodaków i został piątym Polakiem wyniesionych na ołtarze a siódmym z kolei dominikaninem pośród świętych. Taki Zakon pozostawił Jacek Odrowąż na ziemi. Na obszarach polskiej prowincji wszędzie widać jego dzieło. Ono bynajmniej nie przygasło. Trwa nadal w każdym z Was. Z Wami - czego dowodzi choćby obecność jego relikwii na Polach Legnickich - jest dalej św. Jacek i jego testament: Żebyście byli pokorni, mieli wzajemną miłość i zachowali dobrowolne ubóstwo.